poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 15 - ,,Bo w sumie to ja nie żyję"

Komentarz = motywacja

   Zszedłem powoli na dół i wszystkie śmiechy i rozmowy ucichły. Rocky otworzył lodówkę i gdyby mógł, wsadziłby tam całą głowę. Riker chwycił kubek i powoli pił herbatę. Rydel spojrzała na mnie i odwróciła się do mnie tyłem, robiąc coś przy patelni. Umyty i ubrany, nic nie mówiąc sięgnąłem tylko po jednego naleśnika i ugryzłem kawałek. Poszedłem na przedpokój, gdzie założyłem buty i wyszedłem z kurtką w jednej, a moim śniadaniem w drugiej ręce. Ruszyłem przed siebie, rozglądając się dokoła. Skończyłem jeść i narzuciłem na siebie kurtkę. Sam nie wiedziałem dokąd zmierzam, ale chciałem po prostu wyjść z domu, uciec od tej napiętej atmosfery. Oni mnie nienawidzą. Moje rodzeństwo mnie nienawidzi. To było przykre uczucie, nie powiem. Po jakimś czasie, wiedziałem już, w jakie miejsce ciągle pcha mnie moja podświadomość.
   Pchnąłem drzwi od hali sportowej i wszedłem do środka. Podszedłem do mojej szafki, w której trzymałem strój i wyjąłem go. Wszedłem do szatni przebrałem się w strój sportowy i znalazłem się na sali.
- Ross, dawno Cię tu nie było. - mruknął trener. Wzruszyłem ramionami, sięgając po piłkę.
- Wie pan, trasa, obóz wakacyjny. Dlatego nie zapisywałem się nigdy na regularne treningi jak mnie pan namawiał. - uderzyłem w piłkę z całej siły, a ta uderzyła w siatkę.
- Kurwa. - szepnąłem pod nosem. Wyjąłem z kosza drugą piłkę i powtórzyłem czynność. Uderzyła w sufit. Za trzecim razem w ogóle nie trafiłem.
- Chyba Ci dziś nie idzie. - zaśmiał się Eric, przybijając mi piątkę.
- Oh, zamknij mordę. - mruknąłem. W ogóle nie zwracałem na ludzi obecnych tu dzisiaj. Chciałem tylko wyładować emocje. Trener zaproponował mecz. Byłem w drużynie z Ericiem i czterema dziewczynami, których nie znam.
- Może jest przystojny, ale wiesz, on ma coś jeszcze. Miliony dziewczyn na jedną noc. - szepnęła jedna z nich do swojej koleżanki, jednak to usłyszałem. Rozpoznałem ją, często jest na tych treningach, ale zadziwiające, że tyle o mnie wie. Eric chyba też usłyszał, co o mnie mówiła, bo specjalnie uderzył w nią piłką, delikatnie co prawda, ale straciliśmy punkt. Przeciwna drużyna zrobiła przejście i tym razem oni zepsuli. Stanąłem pod siatką i zaserwowała jakaś dziewczyna. Po krótkich wymianach odbić, kiedy piłka leciała na nasze boisko, podskoczyłem i uderzyłem w nią tak, że odbiła się od podłogi przeciwników, prawie uderzając w nos jednego z chłopaków, który właśnie się zagadał. Zdobyliśmy punkt. Ciągłe przejścia. Serwowałem. Uderzyłem w piłkę z całej siły, jednak drużyna przeciwna odbiła i toczyła się gra, aż padł punkt, który zdecydował, że wygrałem. Znaczy my wygraliśmy.
- Dobrze Ci szło, Ross. - trener poklepał mnie po ramieniu. Chwyciłem butelkę wody i za jednym razem wypiłem ponad połowę.
- Hej. - usłyszałem nieśmiały, dziewczęcy głos i spojrzałem na drzwi, w których stała dziewczyna o blond włosach. To była ta dziewczyna, która usłyszała dziś, że mam miliony dziewczyn na jedną noc. Mruknąłem coś pod nosem, a ona zbliżyła się i usiadła obok mnie.
- Słyszałam o Tobie sporo rzeczy. - uśmiechnęła i się i założyła kosmyk włosów za ucho. Wstałem z ławki na której siedziałem, patrząc w jej niebieskie oczy.
- Słyszałem, że słyszałaś. Nie wiem tylko co robisz tu po takich słowach. - przeciągnąłem koszulkę przez głowę i rzuciłem ją na ławkę. Dziewczyna wstała i oparła się plecami o ścianę.
- Wolę najpierw poznać człowieka, zanim zdecyduję jaki on jest. - mruknęła. Zbliżyłem się do niej i oparłem rękę na ścianie obok jej głowy.
- Kto powiedział, że ja chcę Ciebie poznawać? - zapytałem, a ona wzruszyła ramionami. Położyła swoje zimne ręce na mojej nagiej klatce piersiowej i odepchnęła mnie lekko od siebie. Sięgnąłem po koszulkę na zmianę i kiedy byłem już w świeżych ubraniach, zapakowałem wszystkie moje rzeczy do torby.
- Catch. - wyciągnęła dłoń w moją stronę. Uśmiechnąłem się, mierząc ją wzrokiem. Podoba mi się, nie odpuszcza sobie choćby nie wiem co.
- Ross. Ale powinnaś wiedzieć, że te historie, które o mnie słyszałaś są prawdziwe. - puściłem jej dłoń i przewiesiłem sportową torbę przez ramię. Catch się wzdrygnęła. Zaintrygowała mnie.
-  Może chciałbyś się gdzieś przejść? - zapytała, wciąż nie odstępując ode mnie kroku. Wzruszyłem ramionami i przygryzłem wargę.
- W sumie możemy gdzieś iść. - powiedziałem i chwyciłem ją za rękę, naprowadzając ją w stronę, w którą chcę iść. Nie odezwała się i ruszyła za mną.
   Wreszcie doszliśmy do najwyższego wieżowca w Los Angeles. Weszliśmy do środka, a chwilę później znajdowaliśmy się na dachu. Catch stała w miejscu nie ruszając nawet palcem, kiedy ja chodziłem w kółko.
- O co chodzi? - zapytałem. Podchodząc bliżej niej.
- O nic tylko...mam taki malutki lęk wysokości. - powiedziała kreśląc cudzysłów w powietrzu przy słowie ,,malutki". Roześmiałem się.
- Wcale nie boisz się wysokości. - stwierdziłem, patrząc na rozciągającą się panoramę miasta. Wreszcie można było podziwiać zachód słońca, bo nie zasłaniały go inne wysokie budynki. Włożyłem ręce do kieszeni spodni i zgarbiłem się lekko. Nałożyłem jeszcze na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Skąd możesz wiedzieć, czego się boję? - zapytała, ale nie widziałem jej mimiki twarzy, bo stałem tyłem do niej.
- Boisz się spaść. Gdybyś wiedziała, że jesteś wysoko, ale nie ma możliwości, że spadniesz, bałabyś się?
- Myślę, że bardziej boję się śmierci, która wiąże się z tym spadaniem, niż samego spadania. - mruknęła. Odwróciłem się i zobaczyłem, że usiadła. Przykucnąłem, znów tyłem do niej.
- Ta, śmierć wbrew pozorom też wcale nie jest taka straszna. - roześmiałem się. - To życie jest straszniejsze. - dodałem już poważniej.
- Skąd możesz wiedzieć?
- Bo w sumie to ja nie żyję. To taka śmierć psychiczna. Kiedy wszystko Ci obojętne, nic Cię nie obchodzi, pozwalasz ludziom robić co tylko zechcą. Poddajesz się i przestajesz walczyć o wszystko na czym Ci zależało...takie tam. - Odwróciłem  się, a ona mi się przyglądała.
- Okej, trochę się Ciebie boję. A ludzie, którzy Cię kochają i, których ty kochasz...wiedzą o Twojej śmierci? - uśmiechnęła się. Zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim. Spojrzałem na mój nadgarstek owinięty bandażem. Myślę, że dla Rydel umarłem tej nocy, kiedy przyszedłem do domu cały we krwi i jakby nigdy nic zostawiłem ją z pytaniami, nie zwróciłem na nią uwagi, poszedłem do siebie. Riker przestał ze mną spędzać czas, jak znalazł dziewczynę. Ellington zawsze traktował mnie tak jak Rydel - jak ona była zła, on też, jak była ze mnie dumna, on też. Rocky zawsze pozostawał ,,neutralny". Bronił mnie, twierdził, że jestem młody i mogę się wyszaleć, ale w sumie rozmawiać z nim nie rozmawiałem. Bo ja w sumie z nikim nie rozmawiałem. Najbardziej boli mnie to, jak teraz traktuje mnie Rydel...tak, jakbym nigdy nie istniał. A przecież zawsze jej przeszkadzałem. We własnym domu czuję się niechciany i ostatnie dwa tygodnie spędzam po za nim.
- Mnie się nie da kochać. I ja sam też mało kogo kocham. Nigdy nie wypowiadam tego słowa. - szepnąłem, po długiej chwili.
- Jednak teraz je wypowiedziałeś...czemu na co dzień go nie używasz?
- Wtedy  stajesz się bezbronny. Wszystkie słowa mogą Cię zniszczyć. Nieważne.






TA DAM. Nie ukryjecie, że napisałam to dość szybko, bądźcie ze mnie dumni, o ile ktoś tu jeszcze został xDD
Dziękuję za każdy komentarz na fb, kiedy dodałam link do notki *_*
Jutro jeszcze zostaję w domu, więc mam taką wenę na kolejne kilka rozdziałów i chciałabym zacząć je pisać i napisać tak ok. 7 w przód i później zrobić tydzień, kiedy codziennie dodaję nowy rozdział, ale zobaczymy jak to wyjdzie.
Czekam na Wasze opinie.
Nasz Rossy taki smutny, depresyjny nastolatek xdd

2 komentarze:

  1. Super rozdział <3
    Czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej teraz jest mi smutno :( Twój mózg to śmierć psychiczna... Jejku. Nie lubiłam Rossa a ty znów bawisz się moimi uczuciami ;-;. Pisz, pisz ja przeczytam *-*

    OdpowiedzUsuń